Odkładam Jerofiejewa i nadstawiam uszu. To niezbyt eleganckie z mojej strony, ale jowialni panowie (dołączyli jeszcze dwaj) opowiadają takie rzeczy, o których się nawet Jerofiejewowi nie śniło. Śmieszne to i straszne czasami. Jeden niewinnie żartuje z drugiego, ten drugi się na to obraża, ale zaraz czwarty ohydnie ubliża trzem pozostałym i wszyscy wybuchają śmiechem. Przyznaję, że to trochę miesza w głowie. A taki głośny, rubaszny śmiech musi być wyczerpujący, bo zaraz cichną i, zdaje się, zasypiają. Nie budzą ich nawet wulgarne odzywki grupki młodych chłopców. Prawdopodobnie uczniowie jakiegoś technikum. Pamiętam, że dawno, dawno temu, moi nauczyciele przerażeni ilością przekleństw przypadających na metr kwadratowy korytarza w moim liceum, powtarzali, że z tak ordynarną młodzieżą jeszcze nie mieli do czynienia. Teraz ja, przedstawiciel owej ordynarnej młodzieży, słyszę rozmowy młodzieńców i włosy stają mi dęba na głowie.
Autor: Maciej Jelonek
Skomentuj