Po raz kolejny wbijam w ziemię palik i naciągam taśmę. Konie skubią belę siana i ani myślą uciekać. Upewniam się, czy wszystko jest w porządku i wracam do domu, aby napić się herbaty. Spokojnie piję, a S. leży obok mnie na dywaniku. Jest cicho i spokojnie. Patrzę przez okno aby sprawdzić, czy konie są tam gdzie powinny. Oczywiście, że ich nie ma. Pewnie L. obalił palik, kiedy zalewałem sobie herbacianego szczura i są już w połowie drogi na Wyszowatkę albo do Jasionki. S. wstaje i już wie, że zaraz się przejdziemy. Patrzy, jak zakładam ocieplane spodnie, stuptuty, bluzę, sweter, kurtkę... Wychodzimy na drogę i szukamy śladów. Prowadzą w stronę Jasionki. Na szczęście przeszły tylko kilkaset metrów. I wtedy S. rzuca się w pościg. Konie ruszają z kopyta. S. goni je co sił w łapach. Uważa to za wspaniałą zabawę. Oddalając się, zupełnie nie rozumie dlaczego zrezygnowany i smutny zostaję w tyle i głośno przeklinam.
Autor: Maciej Jelonek
Skomentuj