Połowa dnia w pracy, cztery godziny jazdy, zakupy, integracja... Właściwie powinniśmy paść i leżeć plackiem aż do połowy dnia następnego. Pokonując te kilometry dzielące nasze Wzgóry Świętokrzyskie od Beskidu Niskiego, marzyliśmy o tym, aby dojechać i odpocząć. Ale nie. Coś nas pcha. Jeszcze widno przecież. Jest tak ciepło i przyjemnie. Nad dolinami unosi się delikatna mgiełka i słychać rechot żab. Ci, którzy już tu byli, ponownie dają się ponieść niepowtarzalnej atmosferze miejsca, a ktoś, kto jest tu po raz pierwszy, dopiero nią przesiąka. Po drodze kręcą się pasterze wracający do bacówki. Towarzyszą im psy, nieufnie spoglądające na nas spode łba. Wieczór dopiero się zaczyna. A wraz z nim kolejna beskidzka przygoda.
Autor: Maciej Jelonek
Skomentuj