Kluczymy po śladach narciarzy, którzy chyba się uparli, żeby nie jechać tam, dokąd my zmierzamy. Łapiemy trop lisów, zająców, kopytnych. Wszędzie tam, gdzie istnieje nadzieja na nieco ubity śnieg. Przez jakiś czas jest dobrze, ale wciąż się zapadamy. Decyzja powrotu na szlak wcale nie ratuje sytuacji. Krajobraz jak po katastrofie. Teraz, oprócz butów pełnych śniegu mamy podrapane twarze.
Autor: Maciej Jelonek
Skomentuj