Żeglowanie ma coś z mistyki. Zaprząta głowę i serce. Pamiętam, kiedy pierwszy raz wypływaliśmy w rejs i patrzyliśmy z gdyńskiego falochronu na morze, które było tylko czymś w rodzaju horyzontu. I pamiętam powrót z tegoż rejsu, kiedy staliśmy w tym samym miejscu i patrzyliśmy na to samo morze, które wówczas było już dla nas nieskończonością... przygodą i spełnieniem. Dziesięć dni wystarczyło, abyśmy stali się bogatsi o to całe MORZE, za którym zaczęliśmy tęsknić i na które zaczęliśmy wracać...
Autor: Jarek Domański
Skomentuj