Być może Salomea Skłodowska, dyrektorka prestiżowej warszawskiej pensji dla dziewcząt, żyłaby dłużej, gdyby nie zapalenie płuc. Nabawiła się go podczas pasterki w kieleckiej katedrze. Odeszła dwa miesiące po wigilijnej nocy - 21 lutego 1882 roku. Jej mąż, Józef Skłodowski pochował ją na cmentarzu w Leszczynach i opuścił drewniany dwór w Radlinie. Udał się do rodziny w Zawieprzycach, gdzie zmarł pół roku po żonie. A żywot miał bogaty. Powstaniec listopadowy, szanowany nauczyciel szykanowany przez władze za patriotyczną postawę podczas kolejnych zrywów niepodległościowych, otoczony mirem sąsiadów wójt i sędzia w podkieleckich gminach. Ciekawe, czy szanowne małżeństwo Skłodowskich przypuszczało, że za kilkadziesiąt lat ich wnuczka, Marysia, odniesie wielkie sukcesy w dziedzinie chemii i fizyki wpisując się do grona najwybitniejszych naukowców dwudziestego stulecia.
Autor: Maciej Jelonek
Skomentuj