Na wytaplanych w jesiennej słocie niskopiennych górali świętokrzyskich, widok lukrowanego śniegiem Beskidu Wyspowego podziałał kojąco. Po niespokojnej nocy pełnej oczekiwania, po perypetiach związanych z poszukiwaniem kluczy (były na swoim miejscu, i kto by się spodziewał!), po taksówkowym pościgu przez ulice śpiących jeszcze Kielc, po wygnieceniu się w niewygodnym, jak zwykle, autobusie i po czterogodzinnym marszu z Myślenic, dotarliśmy na Kudłacze. Tutaj kwaśnica, jajecznica, żurek na kiełbasie i kanapki z domu przytaszczone okazały się najwyśmienitszymi potrawami na świecie. A najzwyklejsze, podłe piwo miało smak boskiej ambrozji.
Autor: Maciej Jelonek
Skomentuj