W niedzielę schodzimy z Lubonia Wielkiego. S. pociąga nosem. Przeziębił się. Wczoraj wróciliśmy na tarczy. Trochę pobłądziliśmy i nie zdobyliśmy Szczebla, tak jak planowałem. Podejście pod gościnny Luboń Wielki dało nam w kość. S. stanowczo odmówił ładowania się na Perć, skąd jeszcze Tatry o zachodzie słońca chciałem obejrzeć. Teraz idziemy po śladach wolontariuszy słynnej akcji charytatywnej. W piątek zostawili samochód gdzieś w połowie szlaku zielonego, bo nie mogli podjechać dalej, a wyciągarka im się skończyła. Dochodzimy do rozstajów. To tu musieli wsiąść do wehikułu i zjechać do Rabki. Ślady opon w lewo a my w prawo. Terra incognita, mruczę patrząc na dziewiczy, niczym jeszcze nie skalany śnieg. Co, teraz incognito? S. niedosłyszy. I powrót do Klerykowa. Kilka godzin w przemoczonych butach. Podobno to dobre na reumatyzm jest. Dobrze się reumatyzmu od tego dostaje.
Autor: Maciej Jelonek
Skomentuj