Kielce taplają się w błocie. Dołuje mnie jesienna plucha. W Klerykowie ciągle trwa... listopad. Nie to, co na Luboniu Wielkim. Śnieg po kolana! Pod stopami trzeszczą zamarznięte kałuże. Wpadam w jedną i buty momentalnie przemakają. To nic! Na szczęście okiść wpada za kołnierz, więc odczuwam zbyt duży dyskomfort, aby martwić się o mokre stopy. Wiatr atakuje twarz ostrymi, lodowatymi igiełkami. Mrużę oczy znużone wszechobecną bielą. Jestem coraz bardziej wyczerpany i zaczynam się czuć jak bohaterowie starego horroru Johna Carpentera. Tego mi właśnie brakowało!
Autor: Maciej Jelonek
Skomentuj